Druga strona

... czyli co kryje się za kurtyną.

 

Pracuję i piszę na BookLikes. Czytam, piszę, kawę piję.

Festivalowo Big Bookowo - Warszawa

W sobotę miałam okazję być na niektórych wydarzeniach pierwszej edycji warszawskiego Big Book Festival.  Zatrzęsienie wydarzeń trochę mnie onieśmieliło, wbiło w ziemię i skołowało na tyle, że nie mogłam zdecydować  w którą stronę się udać. Chciałam być wszędzie, ale się nie dało. Więc byłam tam gdzie być mogłam biorąc pod uwagę ograniczenia moich stóp i czasoprzestrzeni.

 

Pierwsze kroki postawiłam w centrum festiwalowym, gdzie miały się odbywać panele dyskusyjne, wymiany książek, wystawy. Panel miał tytuł Wojna płci ONA - ON. Na Nią nie zdążyłam  więc pojawiłam się na Nim. Na panel zaproszono troje panów  Wśród zaproszonych gości był pisarz Janusz L. Wiśniewski i jak dla mnie był to jedyny element nawiązujący do tematyki książki. Rozmowy ciekawe, niezbyt filozofujące,  przystępne  niby traktujące o sprawach i problemach obecnych  mianowicie o kryzysie męskości i jak się dowiedziałam zaniku mężczyzn (społecznie i biologicznie). Mówię niby, bo stwierdziłam, że obracam się chyba w innym gronie, albo nie mam na tyle grubej skóry, by moc postrzegać męską płeć, jako tę słabszą. No ale trend taki ponoć jest zauważalny. Panowie w luźny sposób opowiadali, na czym polega fenomen męskości dziś i czego kobiety oczkowały kiedyś, a zapotrzebowanie na jakie cechy męskie jest dziś.  Było o patriarchacie i matriarchacie,  zmianach ról społecznych, co z tego wynika a co zanika. Było dużo o kobietach, ale bez kobiet. Zdecydowanie brakowało tu konfrontacji tych dwóch obozów, co zauważył jeden z gości i przyznał, że  rozdzielenie dwóch 'plemion' jest dosyć nietrafionym pomysłem. A dyskusja rozgorzała dopiero, gdy feministki z widowni podniosły tematy równouprawnienia, nietolerancji i statusu kobiet. 

 

Czekając na wyżej wspomniane spotkanie zahaczyłam o wystawę Paper Toys, najmłodszej odmiany urban artu.

 

Są to fikuśne papierowe zabawki o rożnych formach, kształtach i rozmiarach, szablony można znaleźć w sieci, siedzieć, wycinać i sklejać. Formy fajne i ciekawa, ponoć cieszą się dużą popularnością wśród grafików, którzy mogą popłynąć z wybranym kształtem. Nie zyskały u mnie miana obiektów artystycznych, raczej właśnie zabawek, ale chętnie obejrzałabym coś na większą skalę, może Bigger Paper Toys. 

 

Kolejną atrakcją był hangout ze Szwecką pisarką Asą Larsson i był to chyba dla mnie najlepszy moment. Rozmowa była na żywo, odbywała się w kinie, wszystko było widać i słychać (inaczej niż na polskich kinowych seansach) i było na prawdę świetne. Pani Larsson okazała się urocza kobitką, z poczuciem humoru, dystansem. Chętnie opowiadała o swoich inspiracjach, początkach pisania, rodzinnym miasteczku, książkach i szwedzkich pisarzach.

 

Mówiła o tym, jak będąc u swojej znajomej stwierdziła, że jej bardzo przystojny syn byłby świetnym materiałem na zwłoki. Jak powiedziała tak zrobiła umieszczając syna koleżanki pierwszą ofiarą w jej pierwszej książce. Anegdot było więcej. Chociaż i to, że jej rodzice bardzo dbali i szanowali książki i zabraniali jej czytać przy stole w jadalni albo w łazience w obawie przed zabrudzeniem książki. Dziś pisarka bez ogródek mówi, że czyta i pisze dosłownie wszędzie. Nadal jest bardzo związana z rodzicami i pamiątkami po nich. Wzruszające było, kiedy opowiadała o książkach, które można było zobaczyć na półkach za jej plecami. Była to kolekcja, którą zaczął zbierać jej tata a ona tę tradycję kontynuuje. Larsson stwierdziła, że oprócz dzieci, to właśnie te książki chwyciłaby, gdyby musiała zdecydować, co ma uratować podczas pożaru. Godzina rozmowy minęła błyskawicznie, Asa Larsson przyznała się, że to jej pierwszy taki wywiad przez net, mój również, ale myślę, że nie ostatni.

 

A potem to już się zaczęły wyprawy fotograficzne. Przypadkiem natrafiłam na samą końcówkę spotkania z fotografikami, którzy pokazują polskie krajobrazy tak zwanej Polski B i C. Bardzo ciekawe podejście do tożsamości, jak postrzegamy i kreujemy świat i jak definiujemy nas samych.

 

Kolejne zdjęciowe spotkanie nazywano Spacerem fotograficznym. Gospodarze, autorem zdjęć i książki oraz samym mówcą był Filip Springer. To spotkanie zainteresowało mnie ze względu na wspomnienie Finlandii i Skandynawii. Po moim trzymiesięcznym pobycie w Suomi mam do tego kraju zdecydowaną słabość. Być może i o tym gdzieś kiedyś napiszę. Ale wracając do spaceru. Był on o małżeństwie Hanssenów, a właściwie o Oskarze Hansenie, architekcie, urbaniście, o człowieku z wizją przestrzeni. Często niezrozumiałą dla innych. Zdjęcia ukazywały jego dzieła, zarówno w Finlandii, jak i Warszawie oraz pokrótce filozofię Hansenów, którą autor tak często podkreślał i pokazywał w projektach architekta. Książka Zaczyn o Zofii i Oskarze Hansenach Filipa Springera zdecydowanie znajdzie miejsce na mojej półce. Po krótkim spacerze fotograficznym o filozofii i architekturze zdecydowanie mam chęć na jeszcze.

 

 

Na zakończenie soboty był Mrożek na językach, czyli czytanie dział Mrożka przez aktorów, polityków, dziennikarzy na Dworcu Centralnym. 

 

Warszawskie podboje zakończyłam Markiem Rothko w niedzielne południe. Mark Rothko - artysta, malarz, przedstawiciel szkoły nowojorskiej, malarstwa barwnych płaszczyzn, ekspresjonizmu abstrakcyjnego.

 

Podobno jego praca albo się uwielbia albo nienawidzi. Ja jestem jeszcze zawieszona, jakoś pomiędzy choć im więcej czytam o nim i o emocjach, jakie towarzyszyły mu podczas tworzenia coraz bardziej dostrzegam te emocje w jego barwnych plamach, czasem to depresja, rozpacz, czasem uniesienie.  Geniusz czy nie, obok jego prac trudno przejść niewzruszonym.

 

Podsumowując.

Big Book Festival: różnorodny, ciekawy, interdyscyplinarny, inteligentny. Choć trochę chaotyczny. Czuję wielki niedosyt. Wydarzeń było dużo w tak wielu miejscach i często o tych samych porach. Mój plan był bogaty, ale zdołałam być zaledwie na kilku wydarzeniach. Jednak narobiłam sobie apetytu na jeszcze. Obiło mi się o uszy, że powoli będzie się organizować Big Book Festival 2014. Count on me! :-)