Sama nie wiem czemu sięgnęłam po tę książkę. Nie często czytałam reportaże, wspomnienia, biografie. Było kilka, którymi się zachwyciłam - trylogia Grzesiuka, Opowieść dla przyjaciela Haliny Poświatowskiej czy Mój przyjaciel zdrajca Nurowskiej. Były to jednak książki o innych czasach, jakiś takie dalekie i bliżej im było do fikcji (taki obraz tworzył się w mojej głowie) niż do obrazu autentycznego. Akcja książki 12 x śmierć odbywała się daleko w sensie geograficznym, ale całkiem niedawno. I z niewiadomych przyczyn stała mi się bliższa i bardziej realna.
12 x śmierć to opowieść o Michale, który chcąc zarobić i urozmaicić swoje życie postanowił poznać bliżej Tajlandię i delikatnie się wkręcić w narkobiznes. Delikatnie, bo on przecież żadnym dilerem nie był, a że zamówi kilkaset tabsów dla swojej Tajskiej koleżanki na handel, to przecież nie zbrodnia. Ot dodatkowa fucha bo nadarzyła się okazja.
Życie w Polsce znudziło mu się, szanse na zarobek i karierę (autor jest po łódzkiej ASP) były coraz mniejsze, a Tajlandia nie dość, że brzmiała pięknie i słodko, to tak samo wyglądała i smakowała na miejscu. I można było sobie dorobić, handlem takim i siakim. Ten rajski krajobraz niestety usidlił jego czujność i jego samego na długie lata w jednym z najgorszych wiezień w Tajlandii i najbardziej zaludnionym karcerze na świecie. Miał tam zostać na zawsze, skazany na karę śmierci. Narkobiznes traktowany jest bardzo poważnie w tamtym zakątku świata, skazywani są wszyscy, nawet za posiadanie minimalnej ilości narkotyków lub obecność przy osobie, która miała podejrzane paczuszki. Czasem dochodzi do kuriozów, gdy za morderstwo człowiek dostaje mniejszy wyrok, niż za posiadanie. A sądzenie się nie jest tam łatwe. Na drugą rozprawę Michał czekał rok, a tłumacz przychodzi po wszystkim powiedzieć ci o twoim wyroku. Z uśmiecham na twarzy.
Michał prowadzi czytelnika przez swoje piekło w raju w formie wspomnień, dziennika. Nie szczędzi szczegółów ani obrzydzenia, co do warunków, zarówno w celach (klatkach), jaki i w szpitalu (umieralni), gdzie chorzy czekają na śmierć w łóżku, pod łóżkiem, wszędzie. Jest o współwięźniach (są wśród nich również Polacy), o tym, że nikt nie reaguje jak jeden wiezień katuje drugiego, ale tłum jest w stanie zabić jeżeli przewrócisz statuetkę świętego bożka. Jest też o zwyczajach jedzeniowych, je się wszystko co się rusza, szczury i karaluch, ale kotów nie; koty są nietykalne (do końca Michał nie wiedział dlaczego). O krwawiących nogach od łańcuchów. Wszystko to bardzo wstrząsające i przerażające. Człowiek zaczyna doceniać komfort w jakim żyje, który do tej pory traktował, jak normę.
Pauli pisze również o swojej walce o odzyskanie wolności. Była to rzecz, która mnie rozdrażniła już na początku książki. Bo ile o surowości kary i warunków więziennych można dyskutować i się z nimi nie zgadzać, to o samym fakcie popełnienia przestępstwa już nie. To fakt. Na początku lektury miałam wrażenie, że Michał robi z siebie ofiarę, niewinnego człowieka, który został wkręcony w absurdalną sytuację przez jednostkę łapiącą jeleni i płotki aby nabić sobie statystyki i napisać kolejny raport o skuteczniej walce z narkobiznesem (takie są strategie policyjne i jednostek antynarkotykowych).
Wkręcony może został, ale sam się również do tego przyczynił więc nie mógł mieć pretensji do nikogo innego, jak tylko do siebie. Pod koniec książki jego stanowisko jest jednak inne. Sam w wielu wywiadach, już po powrocie, mówił, że było to totalna głupota i nie wypiera się winy. Jednak czytałam również o pewnych niejasnościach dotyczących jego kontaktu z ambasadą polską i pomocą jaką mu udzielano (według niego nikłą).
Oczywiście książka jest jego i jest bardzo subiektywna. Trudna. Szczerze mówić, to nie dziwię się, że jako terapię wybrał spisanie swojej historii. Wyrzucenie z siebie tego wszystkiego musiało wiele znaczyć, tak samo jak powrót do ludzi wolnych po sześciu latach w warunkach, których nie mogę sobie nawet wyobrazić.
Swoją książkę Michał uzupełnił rysunkami swojego autorstwa przedstawiającymi miejsca, w których przebywał i ludzi, z którymi żył. Są równie mroczne i depresyjne co treść. Przez pewien czas obrazy te służyły również, jako krzyk rozpacz. Jego kolega spod celi ukradkiem wysyłał je do swojej rodziny, a oni publikowali szokujące ryciny na stronie internetowej. Owa "współpraca" zakończyła się, gdy Michał rozpoczął starania o zwolnienie i akt łaski, poparty przez trzech prezydentów Polski.
Natknęłam się gdzieś na informację, że planowana jest kontynuacja książki. Faktycznie, jak skończyłam czytać, to pomyślałam, że chciałabym wiedzieć, jak się otrząsnąć po czymś takim i powrócić do (z pozoru) normalnego życia. Po kolejną część myślę, że bym również sięgnęła. Ta książka była przerażająca, ale mam wrażenie, że kontynuacja może być równie trudna.
Michał Pauli również maluje i wystawia swoje prace. Ilustracje pochodzą ze strony Michała Pauli: http://www.michalpauli.pl/