Druga strona

... czyli co kryje się za kurtyną.

 

Pracuję i piszę na BookLikes. Czytam, piszę, kawę piję.

Uwaga Spoiler!

Bubble - bubel, czyli pusta bańka

bubble - Anders de la Motte

Co tu się stało? Po emocjonującym początku, jakim był pierwszy tom trylogii, cała seria znalazła się na równi pochyłej i prawie gruchnęła o ziemię.  

 

Nowe technologie - niby wciąż aktualne, ale zmieniają się w mgnieniu oka, nabierają rozpędu i nowych barw. A przy tym, paradoksalnie, stają się take osłuchane. 

 

Wciąż głośno jest o sprawie zdjęć wykradzionych z chmury, temat prywatności w sieci rozwijany jest na wszelkie możliwe sposoby. Czy właściwie można się przed tych ochronić? A jeżeli nie, to do czego i komu te dane mogą posłużyć? 

 

Jednym z wątków autora jest właśnie ta kwestia. Jednak problem ten jest na świeczniku już tak długo, że ani mnie to nie zaskoczyło, ani nie rzuciło nowego światła, ani nawet ciekawa zagadka z tego nie wyszła. Wirtualna rzeczywistość dogania, a czasem nawet przegania tę prawdziwą, więc gdy już bierzemy się za opisywanie historii z nią w tle należy się spodziewać jakiegoś drugiego dna, przemyślanej intrygi, zaskakujących zwrotów. W Bubble dostałam za to odgrzewanego kotleta, temat wydaje się nie tyle nie aktualny, co za mało ciekawie i skutecznie przedstawiony, a przy tym niepotrzebnie przekombinowany. 

 

Ciekawsze wydały mi się wątki z bohaterką Normen i jej dociekań na temat historii Szwecji i badań nuklearnych. Być może trzeba było pójść tym tropem?

 

Sam główny bohater, który w pierwszym tomie, Geim, wciągnął mnie w swoją grę tutaj zaczął irytować. Krótkie zdania, wulgaryzmy, emocjonalność mają za zadanie budowania napięcia i wciągnięcia w karty książki, tutaj natomiast działało to na odwrót tworząc obraz  zbyt infantylny i produkując raczej negatywne zdziwienie czytelnika, czyli mnie. 

 

O ile Geim i Buzz rozbudziły moją ciekawość, to Bubble skutecznie ją zamroziło. Po przeczytaniu została tylko pusta bańka niespełnionych oczekiwań.