Druga strona

... czyli co kryje się za kurtyną.

 

Pracuję i piszę na BookLikes. Czytam, piszę, kawę piję.

Panie Zuch, przez Pana rozbolał mnie brzuch

Król biurowej klasy średniej - Maciej Mazurek

Historia jest prosta. Kiedyś chodząc po hipermarketowych półkach zawędrowałam do działu książkowego. Toż to przecież zupełnie nie dziwne. Pozycja Zucha przyciągnęła mój wzrok, znam tę kreskę i bardzo lubię. Przekartkowanie poskutkowało kilkoma salwami śmiechu, ale nie wiedzieć czemu nie zdecydowałam się na zakup. A już wiem. Nie wykluczone, że był to TEN moment. Ten, czyli jeden z wielu odwyków zakupowych. Książek oczywiście. Książka zatem nie bez wahania wróciła na półkę między jednym romansem a kolejną książką kucharską, a ja niespiesznie potargałam koszyk do kasy. 

 

Po kilku dobrych miesiącach, zimowych wichurach i wiosennych przymrozkach ten tytuł znów zaprzątnął mi myśli. Otóż będąc w poszukiwaniu prezentu dla znajomego, programisty, pudełko w mojej głowie otworzyło się i wyskoczyła z niej właśnie ta książka. Pamiętałam, że była zabawna, miała sporo komiksów, oscylowała wokół tematu informatyków programistów, grafików, ich pracy z klientami i samymi sobą. Wydało mi się być to świetną pozycją na prezent. 

 

Książka zamówiona, przyszła błyskawicznie, paczka odebrana. Otwieram, bo chciałam sprawdzić, czy to aby na pewno ta sama, którą znalazłam x czasu temu no i zaczęliśmy czytać. Mówię zaczęliśmy, bo książkę pokazałam mojemu A., który czyta, ale tak, aby się nie zmęczyć. Od liter woli słuchowiska, więc audiobooki są mu bliższe. 

 

A jak A. zaczął czytać, to zaraz zaczął płakać. Zawodzić głośno, trząść się, łzy napłynęły mu do oczu i słowa nie mógł wydukać bo się cały biedak zapowietrzył. Po uregulowaniu oddechu zaczęliśmy na głosy czytać opowieści pana Zucha, maile, chaty i komiksowe opowiadanki. 

 

Skończyło się histerią. Obydwoje płakaliśmy ze śmiechu, trzymaliśmy się za obolałe brzuchy, a jak myśleliśmy, że apogeum minęło wystarczyło spojrzeć na kolejną historię i ... repeta. Co to się działo! Uspokoić nas się nie dało!

 

No ale opamiętaliśmy się, bo przypomnieliśmy sobie, że, hola hola!, ta książka to przecież nie nasza! Że jak tak dalej pójdzie, to tusz rozmaże się od łez a grzbiet dostanie niepotrzebnych zmarszczek mimicznych, a taki wymięty prezent to przecież ładnie nie wygląda. 

 

Grzecznie odłożyłam książkę na półkę z obwieszczeniem, że zamawiam egzemplarz dla nas. No i już jest! Dziś odbieram więc już doczekać się nie mogę na kolejne sesje ćwiczeń mięśni brzuch i twarzy! :D

 

P.S. Swoją drogą co za matołki z nas. Przecież śmiało mogliśmy zapłakać ze śmiechu ten pierwszy egzemplarz, a w prezencie dać ten nowy ;-) Jak człowiek jakiś plan sobie wbije do głowy, to już koniec i jak koń z klapkami na oczach...